Zaczynają wodospady i fontanny, tuż po nich chryzantemy i peonie, na koniec kometa i słońce estradowe. Pomiędzy nimi rybki i świderki. Feeria barw rozjaśni nocne niebo: błękit, zieleń, czerwień, żółć. I za każdym razem towarzyszyć im będzie donośne wow!! płynące z tysięcy ust zadartych ku niebu. Fajerwerki, ulotne jak marzenie, fascynujące jak magia.




Kolor musi być czysty, ma się błyszczeć, ale dymu powinno być jak najmniej - zdradza tajniki dobrego fajerwerku Zbigniew Kubicki, z firmy GrenPower. To jego fajerwerki Warszawiacy podziwiali w kolejne sylwestrowe noce, wpierw na placu zamkowym, później przed Pałacem Kultury. W tym roku ich nie będzie. Powodów jest wiele, żaden nieoficjalny: a to, że niebezpiecznie, a to, że pieniędzy zabrakło, bo wszystko poszło na gigantyczną choinkę.

- Koszt to był nie mały, bo około 100 tys złotych, ale za to strzelamy na finale WOSP. To będzie coś! 4 minuty widowiska jakiego Warszawa jeszcze nie widziała. Właśnie kończymy scenariusz pod muzykę „Dzikiego” – mówi Kubicki.

- 4 minuty to dwa razy krócej niż wcześniej fundował prezydent Warszawy

- No tak, ale taki wymóg postawiła nam telewizja – dodaje Kubicki.

I pomyśleć tylko, że 10 lat temu podczas obchodów chińskiego Nowego Roku w Hong Kongu, pokaz sztucznych ogni trwał 22 godziny bez przerwy.

Kubicki ma nie łatwe zadanie, bo choć 4 minuty to chwila, przygotowania do fajerwerków towarzyszących tegorocznemu finałowi WOSP zaczęły się już na początku grudnia. Trwa komponowanie obrazów i dobieranie ładunków pod muzykę. Bo fajerwerki to sztuka.

- Przy pokazie pracuje 12 osób. Mamy prawie tonę samych materiałów pirotechnicznych i pare ton sprzętu. Na kilka dni przed pokazem zacznie się ustawianie. Poleje się pot, bo część moździerzy ustawimy na budynku. Z tarasów Pałacu Kultury będą odpalane mniejsze ładunki a z dołu większe. Jak pada śnieg, na tarasach tworzą się zaspy jak w górach i wieje silny wiatr. To nasza zmora, z którą co roku musimy sobie radzić – mówi Kubicki.

Nie chce zdradzić, co zobaczymy, czy czerwonokrwiste kule piwonii czy żółtozłote chryzantemy, a może srebrzyste fontanny ognia? To już tajemnica. Pirotechnicy mają ich więcej.


Chińskie strzały

Fajerwerki są stare jak świat. Pierwsze wystrzeliły w X wieku za Wielkim Murem na pohybel duchom i złym mocom. Nic dziwnego, wszak to Chińczycy wymyślili proch („huo yao” - chemiczny ogień). Arabowie do dzisiaj nazywają fajerwerki „chińskimi strzałami”. Do Europy trafiły w jukach Marco Polo i od razu zafascynowały weneckich dożów, którzy jako pierwsi w Europie zaczęli je produkować na masową skalę. Co ciekawe, Włosi po dziś dzień uważani są za wirtuozów sztucznych ogni. Wystarczy zapytać kogoś z branży, kto jest dla niego guru – zawsze padnie odpowiedź: rodzina Grucci lub Zambelli. Skąd w krainie Romea i Julii takie zamiłowanie do fajerwerków? Dowcipni twierdzą, że, dlatego, iż według sennika egipskiego sztuczne ognie oznaczają krótkotrwały romans.

Pierwsze fajerwerki przypominały te bawiące nas za PRL-u, czyli race świetlne. Przez długi czas bawiły formą, ale nie kolorem, bo do XIX wieku rozbłyskały jedynie na żółto i pomarańczowo. Dopiero wynalezienie chloranów sprawiło, że pirotechnicznego repertuaru dodano barwę czerwoną i zieloną. Prawdziwe czyste błękity i purpury to już wynalazek naszych czasów.  

Zielony człowiek

 Ci, którzy odpalają fajerwerki po dziś dzień są te z określani mianem “green men”. Nazwa nie przypadkowa. Wieki temu, osoby takie pokrywały twarz sadzą, aby nie być widocznymi dla widzów i okrywały się liśćmi chroniącymi przed iskrami.

- Dzisiaj liście nie są konieczne, bo ładunki rzadko odpalamy od zapałki. Najczęściej przez kable lub drogą radiową – tłumaczy Tomasz Pałasz, szef firmy Peyotl, który, na co dzień jest tancerzem w teatrze Wielkim. Sztuczne ognie to jego pasja.

- Tajemnica kolorów tkwi w dodatkach. Wystarczy dodać do ładunku związki miedzi, aby otrzymać kolor niebieski, magnez lub aluminium, gdy efekt ma być złoty a dla czerwieni związki strontu – mówi Pałasz. W jakich proporcjach? To już jego sekret.

- A skąd te zaskakujące formy? – Pytam trzymając w dłoni niepozorny pakunek

- To właśnie jest magia fajerwerków, że z czegoś małego i niepozornego powstaje coś tak wielkiego i zapierającego dech w piersi. Tym czymś jest bomba – tłumaczy Pałasz.

Słowem coś małego i na dodatek wcale nie romantycznego, z nazwy.

- Bomba to kula z podsypką z prochu i ładunek rozrywający obłożony kuleczkami, od których zależy określony efekt. Całość jest zamknięta w tekturowej obudowie. Bombę wkłada się do metalowej rury (moździerz), podpala lont. Podsypka się zapala i wypycha bombę w górę. Równocześnie zapala się krótki lont długości palca, który spala się przez 2-3 sekundy, akurat tyle ile potrzeba, aby bomba doleciała na wysokość 50-150 metrów. Wtedy się rozrywa i zapalają się kuleczki, które tworzą efekt końcowy – mówi Pałasz.

A ten może być oszałamiający.

- Kulki mogą tworzyć „chryzantemę”, czyli kulę z wypełnioną pióropuszem czerwonych kulek, „peonię”, czyli efekt kuli, ale na zewnątrz, bez wypełnienia. Mogą być „rybki”- wpierw wybucha kilkadziesiąt kulek a po chwili z każdej sześć kolejnych mikrokulek w różnych kierunkach. Może być „saturn” – kula a na zewnątrz pierścień, albo „płacząca wierzba” gdzie gwiazdki układają się na kształt liści wierzby pozostając widocznymi nawet do chwili, gdy osiągną ziemię. Palma to duże komety tworzące wpierw cylinder z końca, którego wystrzeliwują setki małych gwiazd tworząc palmowe liście. Mogą być komety ciągnące za sobą ognisty ogon, wielobarwne ringi, owale, krążki, serpentyny, koła. Efektów jest kilka tysięcy – opowiada Pałasz.

Bomby kuliste dają tylko jeden efekt. Te najpiękniejsze są, powstają z bomb cylindrycznych, bo po wystrzeleniu jednej powstaje kilka efektów jeden po drugim: trach kula, trach ring, trach deszcz kulek. I wow!! Za każdym razem. No właśnie, dlaczego wzdychamy z zachwytem na ich widok?

- Może dlatego, że jest w nich coś baśniowego, jak gwiazdy na niebie, które rozświetlają się tysiącem barw, po chwili gasną i spadają. To jest ulotne jak marzenie. Patrzysz na to i przez chwile czujesz się dzieckiem. Móc malować nimi niebo jest fascynujące, magiczne – wzdycha Pałasz.

A może i dlatego że jest w nich coś niesamowitego, ten ogrom ujarzmionego ognia, potęga siły, którą człowiek zdołał ujarzmić po to tylko, aby przez chwile móc się nią bawić dla własnej uciechy.
| Jacek Konikowski |
#end.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Top