Informacja podana przez rosyjskie agencje, że prezydent Putin polecił szefowi Gazpromu Aleksiejowi Millerowi powrót do projektu budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego natychmiast trafiła na żółte paski w stacjach telewizyjnych; postawiła na nogi połowę polskiej sceny politycznej i sprowokowała ministra skarbu do natychmiastowej reakcji, że nikt nie będzie za nas decydował, gdzie i jaki gazociąg Polska będzie budować… Zupełnie, jak by chodziło o korytarz gdański i powtórkę z 1939 r, a nie o jeszcze jedną inwestycję – choć prawda, że z wyraźnym, a może nawet i dominującym podtekstem politycznym.
Taka reakcja to najlepszy dowód, jak bardzo w relacjach polsko-rosyjskich jesteśmy zakładnikami złych, negatywnych emocji i jak wielki jest w tej sferze niedostatek zdrowego rozsądku, racjonalnego, wręcz wyrachowanego, ale profesjonalnego myślenia.
Historia naszych stosunków „gazowych” i „około-gazowych” jest tego najlepszym, wręcz klinicznym przykładem. W skrócie i w uproszczeniu wyglądało to tak: najpierw, jeszcze w latach 90., przestraszyliśmy się, że zakontraktowaliśmy od Gazpromu za dużo gazu, więc zacznie obowiązywać klauzula: „podpisałeś to płać”. Wtedy też – na życzenie strony rosyjskiej – lekką ręką odpuściliśmy budowę Jamału II, która to inwestycja była już solidnie zaawansowana. Zresztą, specjalnie jej nie broniliśmy, bo mieliśmy już za sobą głośną awanturę (dziś pewnie mało kto o niej pamięta) wokół światłowodów, które zainstalowane zostały wzdłuż pierwszego gazociągu jamalskiego i - podobno, tak wówczas pisano – miały służyć do przekazu danych szpiegowskich.
Potem nie chcieliśmy się zgodzić na budowę przez Polskę tzw. pieriemyczki, omijającej Ukrainę (aby nie szkodzić Braciom Ukraińcom), więc kiedy Rosja zdecydowała się na budowę gazociągu bałtyckiego, podnieśliśmy larum i postawiliśmy sobie za punkt honoru niedopuszczenie do realizacji tego projektu. Mało tego: jeszcze za rządów AWS uznaliśmy to za bezpośrednie zagrożenie dla naszej suwerenności. Jakakolwiek myśl, że - choćby ze względu na bezpieczeństwo energetyczne – warto budować połączenia z niemieckimi systemami gazowymi (słynny projekt gazociągu Bernau-Szczecin), była traktowana w kategoriach zdrady, bo przecież sprowadzany tym rurociągiem gaz… też byłby rosyjski.
Warto też przypomnieć historię jednego z głównych doradców PiS-owskiego premiera Marcinkiewicza w sprawach polityki zagranicznej, który pożegnał się ze stanowiskiem tylko za to, że w prywatnej rozmowie z nielojalnym dziennikarzem odważył się wypowiedzieć opinię, że jeśli nie da się zablokować budowy Gazociągu Północnego, to może warto byłoby się do niego przyłączyć.
Skutek? - Znakomicie opisali to na łamach „Rzeczpospolitej” Rafał Kasprów i Wiesław Walendziak, (obaj w swoim czasie mocno związani z obozem prawicy): „Wydajemy na zakup 10 mld m3 rosyjskiego gazu rocznie około 15 mld złotych i uznajemy to za polityczny dramat, równocześnie tracąc porównywalne kwoty na tym, że sami wyeliminowaliśmy się z systemu tranzytu surowców z Rosji do Zachodniej Europy. Mamy do czynienia z ewenementem, po 23 latach tranzytowe rurociągi omijają nas szerokim łukiem…”
I dalej: „Odrzucając obawy inspirowane czynnikami i ideami historycznymi mieliśmy szansę być drogą transportową surowców i towarów dla Europy, państwem bogatszym, silniejszym i ważniejszym strategicznie, w sytuacji zagrożenia interesów mogącym nawet odciąć Zachód od energetycznej kroplówki, a Wschód od gotówki”. – My jednak, „będąc krajem położonym w zupełnie innym miejscu i innym czasie Europy niż poprzednie Rzeczpospolite”, ale kierując się zaprzeszłymi racjami i emocjami historycznymi – postanowiliśmy „abdykować” z czerpania przychodów, jakie moglibyśmy uzyskać z tytułu swojego nowego położenia geopolitycznego. „Na własne życzenie wyznaczyliśmy sobie rolę nieistotną strategicznie i ekonomicznie”.
Z tego wcale nie wynika, że mamy natychmiast przyjmować propozycję Putina. Po pierwsze – była to wypowiedź stricte polityczna, swego rodzaju balon próbny, więc dopóki nic konkretnego nie wiadomo, można jedynie niezobowiązująco dywagować. Po drugie – z rozmowy rosyjskiego prezydenta z szefem Gazpromu wcale nie wynika, że Jamał II miałby być budowany dokładnie wzdłuż trasy Jamału I. Wręcz przeciwnie. Co więcej, wiele wskazuje, że tak naprawdę chodzi o budowę, tylko w nieco innej wersji, łącznika z Białorusi przez Polskę i Słowację, omijającego Ukrainę, która w ten sposób ostatecznie straciłaby pozycję kraju tranzytowego.
Po trzecie wreszcie – musimy również zdawać sobie sprawę z sytuacji w jakiej znajduje się dziś Gazprom. Nadal jest on traktowany jako jedno z podstawowych narzędzi realizacji rosyjskiej polityki, ale działa już w znacznie trudniejszych warunkach niż kiedyś. „Rewolucja łupkowa”, wizja konkurencji na rynku europejskim amerykańskiego gazu LNG i podobnego gazu z krajów arabskich – wszystko to podrywa pozycję Gazpromu i zmusza do poszukiwania środków zaradczych.
My jesteśmy częścią tej gry – i to, wbrew pozorom, coraz bardziej znaczącą. M.in. dlatego, że po latach gadaniny, wreszcie w praktyce zaczęliśmy realizować politykę dywersyfikacji dostawców gazu. I chociaż z problemami, to jednak budowa Gazoportu w Świnoujściu postępuje. Nie bez znaczenia są również szanse na znalezienie opłacalnych w eksploatacji złóż gazu łupkowego. Wreszcie, pamiętajmy, że gaz ziemny nie jest naszym najważniejszym paliwem. Zyżywamy go jedynie 14 mld m sześć, czyli siedem razy mniej niż Niemcy. Nawiasem mówiąc – krytykowani przez Rosjan, że mimo rzekomego sojuszu energetycznego, więcej przeznaczają na rozbudowę własnych, odnawialnych źródeł energii, aniżeli na rosyjski gaz.
Wszystko to umacnia naszą pozycję, ale w niczym nie zmienia istoty rzeczy: zamiast unosić się emocjami po pierwszych słowach rosyjskiego prezydenta, lepiej zachować zimny spokój, wszystko przekalkulować po sto razy, aby wybrać wariant najlepiej spełniający nasze interesy – ekonomiczne i strategiczne, polityczne – aby nie powtarzać błędów, których dość już było w przeszłości. Rosyjskiego gazu wiele więcej nie potrzebujemy, za to tranzyt mógłby być dla nas bardzo korzystnym przedsięwzięciem. I nie tylko pod względem finansowym. Trzeba więc na coś się zdecydować.
Sławomir Popowski, Studio Opinii
Historia naszych stosunków „gazowych” i „około-gazowych” jest tego najlepszym, wręcz klinicznym przykładem. W skrócie i w uproszczeniu wyglądało to tak: najpierw, jeszcze w latach 90., przestraszyliśmy się, że zakontraktowaliśmy od Gazpromu za dużo gazu, więc zacznie obowiązywać klauzula: „podpisałeś to płać”. Wtedy też – na życzenie strony rosyjskiej – lekką ręką odpuściliśmy budowę Jamału II, która to inwestycja była już solidnie zaawansowana. Zresztą, specjalnie jej nie broniliśmy, bo mieliśmy już za sobą głośną awanturę (dziś pewnie mało kto o niej pamięta) wokół światłowodów, które zainstalowane zostały wzdłuż pierwszego gazociągu jamalskiego i - podobno, tak wówczas pisano – miały służyć do przekazu danych szpiegowskich.
Potem nie chcieliśmy się zgodzić na budowę przez Polskę tzw. pieriemyczki, omijającej Ukrainę (aby nie szkodzić Braciom Ukraińcom), więc kiedy Rosja zdecydowała się na budowę gazociągu bałtyckiego, podnieśliśmy larum i postawiliśmy sobie za punkt honoru niedopuszczenie do realizacji tego projektu. Mało tego: jeszcze za rządów AWS uznaliśmy to za bezpośrednie zagrożenie dla naszej suwerenności. Jakakolwiek myśl, że - choćby ze względu na bezpieczeństwo energetyczne – warto budować połączenia z niemieckimi systemami gazowymi (słynny projekt gazociągu Bernau-Szczecin), była traktowana w kategoriach zdrady, bo przecież sprowadzany tym rurociągiem gaz… też byłby rosyjski.
Warto też przypomnieć historię jednego z głównych doradców PiS-owskiego premiera Marcinkiewicza w sprawach polityki zagranicznej, który pożegnał się ze stanowiskiem tylko za to, że w prywatnej rozmowie z nielojalnym dziennikarzem odważył się wypowiedzieć opinię, że jeśli nie da się zablokować budowy Gazociągu Północnego, to może warto byłoby się do niego przyłączyć.
Skutek? - Znakomicie opisali to na łamach „Rzeczpospolitej” Rafał Kasprów i Wiesław Walendziak, (obaj w swoim czasie mocno związani z obozem prawicy): „Wydajemy na zakup 10 mld m3 rosyjskiego gazu rocznie około 15 mld złotych i uznajemy to za polityczny dramat, równocześnie tracąc porównywalne kwoty na tym, że sami wyeliminowaliśmy się z systemu tranzytu surowców z Rosji do Zachodniej Europy. Mamy do czynienia z ewenementem, po 23 latach tranzytowe rurociągi omijają nas szerokim łukiem…”
I dalej: „Odrzucając obawy inspirowane czynnikami i ideami historycznymi mieliśmy szansę być drogą transportową surowców i towarów dla Europy, państwem bogatszym, silniejszym i ważniejszym strategicznie, w sytuacji zagrożenia interesów mogącym nawet odciąć Zachód od energetycznej kroplówki, a Wschód od gotówki”. – My jednak, „będąc krajem położonym w zupełnie innym miejscu i innym czasie Europy niż poprzednie Rzeczpospolite”, ale kierując się zaprzeszłymi racjami i emocjami historycznymi – postanowiliśmy „abdykować” z czerpania przychodów, jakie moglibyśmy uzyskać z tytułu swojego nowego położenia geopolitycznego. „Na własne życzenie wyznaczyliśmy sobie rolę nieistotną strategicznie i ekonomicznie”.
Z tego wcale nie wynika, że mamy natychmiast przyjmować propozycję Putina. Po pierwsze – była to wypowiedź stricte polityczna, swego rodzaju balon próbny, więc dopóki nic konkretnego nie wiadomo, można jedynie niezobowiązująco dywagować. Po drugie – z rozmowy rosyjskiego prezydenta z szefem Gazpromu wcale nie wynika, że Jamał II miałby być budowany dokładnie wzdłuż trasy Jamału I. Wręcz przeciwnie. Co więcej, wiele wskazuje, że tak naprawdę chodzi o budowę, tylko w nieco innej wersji, łącznika z Białorusi przez Polskę i Słowację, omijającego Ukrainę, która w ten sposób ostatecznie straciłaby pozycję kraju tranzytowego.
Po trzecie wreszcie – musimy również zdawać sobie sprawę z sytuacji w jakiej znajduje się dziś Gazprom. Nadal jest on traktowany jako jedno z podstawowych narzędzi realizacji rosyjskiej polityki, ale działa już w znacznie trudniejszych warunkach niż kiedyś. „Rewolucja łupkowa”, wizja konkurencji na rynku europejskim amerykańskiego gazu LNG i podobnego gazu z krajów arabskich – wszystko to podrywa pozycję Gazpromu i zmusza do poszukiwania środków zaradczych.
My jesteśmy częścią tej gry – i to, wbrew pozorom, coraz bardziej znaczącą. M.in. dlatego, że po latach gadaniny, wreszcie w praktyce zaczęliśmy realizować politykę dywersyfikacji dostawców gazu. I chociaż z problemami, to jednak budowa Gazoportu w Świnoujściu postępuje. Nie bez znaczenia są również szanse na znalezienie opłacalnych w eksploatacji złóż gazu łupkowego. Wreszcie, pamiętajmy, że gaz ziemny nie jest naszym najważniejszym paliwem. Zyżywamy go jedynie 14 mld m sześć, czyli siedem razy mniej niż Niemcy. Nawiasem mówiąc – krytykowani przez Rosjan, że mimo rzekomego sojuszu energetycznego, więcej przeznaczają na rozbudowę własnych, odnawialnych źródeł energii, aniżeli na rosyjski gaz.
Wszystko to umacnia naszą pozycję, ale w niczym nie zmienia istoty rzeczy: zamiast unosić się emocjami po pierwszych słowach rosyjskiego prezydenta, lepiej zachować zimny spokój, wszystko przekalkulować po sto razy, aby wybrać wariant najlepiej spełniający nasze interesy – ekonomiczne i strategiczne, polityczne – aby nie powtarzać błędów, których dość już było w przeszłości. Rosyjskiego gazu wiele więcej nie potrzebujemy, za to tranzyt mógłby być dla nas bardzo korzystnym przedsięwzięciem. I nie tylko pod względem finansowym. Trzeba więc na coś się zdecydować.
Sławomir Popowski, Studio Opinii