Panie mogą zamienić szpilki na trampki. Panowie, luzują krawaty i zdejmują marynarki. Wolno się śmiać albo z nudów bazgrać głupawe rysunki. Ale nudno nie będzie. Piórkiem w kajeciku proszę zapisać temat szkolenia: ekstrawagancja, luzik i humor w biznesie. Czy to się opłaca?


Teoria zarządzania do niedawna była sztywna jak kurs wietnamskiego donga. Nie było w niej miejsca na śmiech i luz. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było stracić pracę za nucenie, gwizdanie czy dowcipkowanie w godzinach pracy. Szefowie traktowali to jako przejaw niesubordynacji. Przekonał się o tym niejaki John Gallo, brygadzista z fabryki Forda w River Rouge, którego stary Henry wylał tylko dlatego że ten dał się przyłapać na dowcipkowaniu i smiechu „co spowodowało zwolnienie procesu produkcji”. Dzisiaj wesołego Johna wybroniłby każdy adwokat a jego syn mógłby pękać ze śmiechu przy taśmie produkcyjnej Matiza i nikt nie zrobiłby mu krzywdy. Bo choć teoria organizacji niezmiennie sugeruje stosowanie surowych zasad biurokracji i zarządzania, to czasy się zmieniają. Nie, wcale nie są weselsze. Po prostu, okazuje się, że humor i luz przekładają się na efektywność i pieniądze, dlatego coraz śmielej wkraczają w skrępowany korporacyjnymi ograniczeniami biznes. I to nawet do firm, w który zasady są święte niczym Prawa Murphiego.

Weźmy chociażby szacowne British Airways, ostoję brytyjskiego konserwatyzmu. Od 1995 roku istnieje tu stanowisko… „kontraktowego błazna”. Jest nim niejaki Paul Birch, który pełni w firmie identyczną rolę jak jego średniowieczni protoplaści na dworach królewskich, może otwarcie krytykować i kwestionować poczynania zarządu, stając się rzecznikiem krytyki traktowanej z przymrużeniem oka.
 
Pewien brytyjski biznesmen, żartował sobie, że w BA konserwatyzm posunął się do tego stopnia, że przybicie gwoździa wymaga zgody królowej Matki. Owym prześmiewcą był Richard Branson, który stanowi żywe potwierdzenie teorii, że biznes bez luzu i humoru jest tym, czym długopis bez wkładu. 


Stopień wyluzowania Sir Richarda Bransona, najbogatszego brytyjskiego biznesmena, twórcy potęgi Virgin Group jest legendarny. Kochają go za to media. Gdy kilka lat temu, Branson wymyślił Virgin Colę, podczas jej promocji pojawił się na czołgu sunąc po Wall Street i gniotąc po drodze tysiące puszek Coca-Coli, największego rywala jego Coli. Gdy po ciężkich bojach z BA udało się mu się rozpocząć loty do USA swoim jedynym wówczas samolotem z logo Virgin Air, reklamował je hasłem, które sam wymyślił: „Czy jest coś przyjemniejszego niż lot z angielską dziewicą?” (ang.: virgin – dziewica). Bransona kochaja też udziałowcy Virgin, bo potrafi ekscentryczne poczucie humoru zamieniać na pieniądze. Przychody Virgin Group stale rosną i dzisiaj przekraczają już cztery miliardy funtów. Sam Branson dorobił się majątku szacowanego na blisko 2 mld funtów. Przypadek? Szaleństwo?
 
- Coraz więcej firm docenia rolę humoru w ich funkcjonowaniu. Niektóre świadomie używają go, żeby zwiększyć produktywność, udział w rynku, lub przyciągnąć pracowników i wyróżnić się na tle konkurencji – twierdzi Aleksander Łamek, specjalista w zakresie terapii śmiechem.

 
I tym razem nie żartuje. Spójrzmy na siebie. Jak to się ma do tych, którzy codziennie o szóstej rano pędzą do „fabryki azbestu” żeby przeczekać do fajrantu? Wzbudzić w nim humor i luz to jak uczynić z odgłosu młota pneumatycznego symfonię romantyczną. A jednak, można. Pod warunkiem jednak, że ma się szefa ekscentryka, którego luz i humor udzieli się innym.

 
Czerwona mucha

 
„Niepodejrzewający niczego mieszkaniec Górki, Zbigniew S oglądał nieprzypadkowy blok reklam. W umyśle Zbycha zaszły zmiany. Dwa dni później, ktoś zapukał do Zbycha. Buch! Buch! To jeden z sześciuset starannie wyszkolonych ankieterów SMG/KRC. Poddał Zbycha ciężkiej próbie. Po godzinie, Zbychu uświadomił sobie, co kupił i czego nie używał przez ostatnie 3 miesiące. Nie było tego wiele”. To fragment firmowego komiksu z cyklu Proste odpowiedzi na trudne pytania, który ma pomóc pracownikom i klientom SMG/KRC w zrozumieniu zasad sondażu typu Omnibus. Wisi oprawiony w holu głównym firmy, gdzie od kwadransa czekam na człowieka, uchodzącego za jednego z najbardziej „odjechanych” polskich menadżerów. W końcu jest. Tym razem nie w czerwonej muszce, lecz w szturmówkach, bluzie Tsahal (armii izraelskiej), z okularami taktycznymi na nosie, zegarkiem policyjnym na ręku i pistoletem Glock 17 za paskiem.

 
Tak, Krzysztof Kruszewski, dyrektor zarządzający MillwardBrown SMG/KRC burzy wizerunek tradycyjnego polskiego menadżera, czyli takiego, dla którego świat to jego biznes, a hobby, o ile je ma, to zazwyczaj zbieranie znaczków czy wędkarstwo.

 
- Tak, wiem, mówią o mnie, że jestem trochę, odjechany, ale wcale mi to nie przeszkadza. Mój „odjazd”, wynika chyba z tego, że jestem zawieszony w dwóch zupełnie od siebie odmiennych rzeczywistościach. Socjolodzy określają to mianem „pogranicza światów”. Jeden świat to badacz rynku, uczony nauk społecznych, konsulting, duże pieniądze. Poważna sprawa. Drugi – systemy walki. To właśnie bycie na marginesie obu światów pozwala zachować mi dystans do tego, co się robi i stać się człowiekiem niesztampowym. Mam świadomość względności wszelkich wyborów i konwenansów – twierdzi Kruszewski.

 
Po godzinach jest instruktorem walki w warszawskim oddziale Europejskiego Stowarzyszenia Craw Maga Polska. Szkoli kursantów w walce wręcz rodem z izraelskiej armii. Też poważna sprawa. Poza tym, jest instruktorem strzelectwa bojowego ze sporym stażem. Kilka razy w tygodni biega po poligonie. Nikogo już nie dziwi, gdy Kruszewski pojawia się w firmie z obitą twarzą czy wsparty na kulach.

 
Czy nadchodzi czas luzaków i ekscentryków w biznesie?

 
- Ewidentnie tak. Liczba firm, w których zezwala się pracownikom na zachowania nietypowe, od ubioru po zachowanie, rośnie. Ekscentryzm przykuwa uwagę, a na niej wielu firmom zależy przede wszystkim. To koncepcja „fioletowej krowy”. Za czarno-białą nikt się nie obejrzy, za fioletową każdy. W teorii zarządzania istnieje też zasada „odróżniaj się albo giń”. To się odnosi zarówno do produktów jak i menadżerów. Jesteś szary, więc cię nie ma – mówi Kruszewski.

 
To, dlatego pewnie zakłada czerwoną muchę na spotkania z klientami?

 
- Fakt, dzięki temu łatwo mnie zapamiętać – potwierdza Kruszewski.

 
Mateusz Zmyślony

 
Mateusza Zmyślonego, od kilkunastu lat właściciela i dyrektora kreatywnego agencji reklamowej Eskadra też nie łatwo zapomnieć, choć on sam wzbrania się, gdy go nazwać ekscentrykiem. Ale czy ktoś, kto na spotkanie do MZS idzie z psem jest typowym biznesmenem?

 
- Nie miałem wyjścia, musiałem zabrać Bigosa, bo nie miałem go, z kim zostawić. Po długich korowodach, wpuścili nas, ale pod warunkiem, że pies wejdzie jako osoba towarzysząca. Mógł jako bagaż podręczny, ale nie chciałem żeby go wsadzali pod rentgen. Więc Bigos dostał identyfikator: pies Bigos do ministra Cimoszewicza. Urzędnicy byli oburzeni, ale minister na jego widok cieszył się jak dziecko – mówi Zmyślony. 


Kudłaty Bigos często mu towarzyszy na spotkaniach z klientami. Luz graniczący z ekstrawagancją nie przeszkadza Zmyślonemu w zdobywaniu klientów czy osiąganiu sukcesów na festiwalach reklamowych. Eskadra pracuje dla największych i najpoważniejszych jak choćby: Ministerstwo Sportu, Żywiec, Ikea czy Sky Europe Airlines. Jedyne polskie The Globes Awards, światowe „oscary” marketingowe, stoją na biurku Zmyślonego.
 
Trudno go spotkać w garniturze czy choćby marynarce, najczęściej paraduje w podkoszulku, ostatnio pomarańczowym z zielonym smokiem, własnej roboty.

 
- W biznesie przeszkadzają formułki i konwenanse. Ja ich unikam. Jeżeli kogoś przekonują moje projekty i pomysły to możemy współpracować, jeżeli jednak na przeszkodzie staje mój sposób bycia, moja koszulka ze smokiem czy papuga w biurze, to sam powiem takiemu klientowi: spadaj – mówi Zmyślony.

 
Luz szefa udziela się pracownikom agencji. W biurze, na co dzień jest nieformalnie i wesoło, zwłaszcza, gdy zacznie gadać firmowa papuga. W dziale kreacji wisi na ścianie największa na świecie kolekcja kilkuset najprawdziwszych… jaboli. Od samego czytania etykiet można paść ze śmiechu.

 
- Mamy tu prawdziwe hiciory, klasyki gatunku, jak Menello bianco czy Rajskie Jabłuszko. W sumie jakieś 700 eksponatów – mówi Zmyślony.

 
To jednak nic. Żywieckie Muzeum Humoru robione kiedyś dla Żywca ( i nagrodzone jednym z The Globes Awards) to dopiero zaskoczenie: miało być zabawnym dziwactwem a okazało się marketingowym sukcesem. Jest w nim tytułowy Miś z filmu Barei, słynne hibernatory z Seksmisji i mnóstwo różnych rekwizytów z Rejsu i innych filmów PRL-u.

 
- Luz i humor pomaga w interesach, przyciąga fajnych ludzi, bo jak ktoś jest burakiem czy bucem, to najczęściej nie mam ochoty na robienie z nim interesów, a on ze mną. Luz jest naturalnym filtrem, albo ktoś akceptuje mnie takim, jakim jestem, moją wiedzę i doświadczenie, albo nie. A skoro już akceptuje to pewnie sam jest fajny. Burakom mówię stanowcze nie! - mówi Zmyślony.

 
Przegrany zakład

 
W Action SA, od niedawna spółce giełdowej, najluźniejszym miejscem jest firmowy bufet. To swoisty Hyde Park, w którym, każdy może się wygadać do woli, bez obawy, że przyjdzie mu wertować ogłoszenia o pracę.

 
- Humor i luz w firmie musi być. W dzisiejszych czasach nie ma biznesu bez humoru. Luz i śmiech cementują kontakty, pomagają w negocjacjach, ułatwiają współpracę – mówi Piotr Bieliński, wiceprezes Action S.A. Często do firmy wjeżdża na kolanówce, więc zdarza się, że ten czy inny strażnik pomyli go z kurierem. Z kim może jest na ty.

 
- Przynajmniej z tymi, których imiona pamiętam. Znam 70, muszę jeszcze wkuć jakieś 430 – żartuje Bieliński.

 
Wśród pracowników i kooperantów znany jest z dystansu, jaki potrafi zachować wobec własnej osoby. Pracownicy go za to uwielbiają, rzecznik prasowy – rwie włosy z łowy, zwłaszcza, gdy po raz setny słyszy opowieść o tym, jak to Bieliński po kilku piwach zamówił kontener myszek komputerowych.

 
- To chyba nie było po piwach, lecz przegrany zakład. Osiem lat temu założyłem się z naszym żółtym dostawcą, że skoczę na bungie z 300 metrowej tamy w Szwajcarii, tej samej, z której skoczył James Bond w Golden Eye. Stojąc już na barierce spojrzałem w dół i ledwo dojrzałem dno, wtedy zmiękłem. Przez to musiałem kupić cały kontener myszek komputerowych.

 
- Ale już pan się nie zakłada o kontener myszek?

 
- O nie, dzisiaj jesteśmy już znacznie więksi niż wówczas, więc zakładam się o kilka – żartuje Bieliński. Nie tylko on słynie z dystansu do samego siebie.

 
Atlas humoru

 
„Rzecz dzieje się w koszarach. W kluczowym momencie sierżant wrzeszczy: - Żołnierze! Najważniejsza, kurwa, jest zaprawa!”. To cytat z największego polskiego dziennika, który opisywał jedną z reklam Atlasa. Tyle, że dziennikarz się pomylił.

 
- Bo w reklamie żołnierz wrzeszczy: krowa! Kto umie czytać z warg, niechaj sprawdzi. A niby, dlaczego zamiast krowa jest buczek piiip? Dla żartu – tłumaczy Aleksandra Paprocka, szef PR Grupy Atlas. Słowo żart jest tu odmieniane przez wszystkie możliwe osoby i czasy. Począwszy od prezesów, którzy:

 
- Uwielbiają żartować z siebie samych, lub z innych. Gdy są wszyscy razem w jednym miejscu to salwy śmiechu słychać na kilometr. Ja nawet staram się nie kontaktować dziennikarzy z całą czwórką jednocześnie, bo wtedy jest to materiał wybuchowy. Gdy zaczną sobie stroić żarty, ktoś postronny zazwyczaj nie nadąża, i jak nie ma poczucia humory, po prostu wymięka – mówi Aleksandra Paprocka.

 
A skończywszy na reklamach, które ociekają dowcipem. Ludzie z Atlasa sami je wymyślają, agencja zewnętrzna jedynie realizuje ich pomysły. Celuje w nich zwłaszcza prezes Rojek, który wymyślił spoty z Rosiewiczem, Krzyżakami czy ostatnio z Pazurą. Bo humor prezesów stał się narzędziem marketingu.

 
- Humor prezesów, taki codzienny, to jedno, ale to się udziela, przenika do naszych reklam i marketingu. Dowcip to znakomita marchewka reklamowa. Nam zależy, żeby Atlas był postrzegany właśnie przez pryzmat wesołości i humoru, bo to generuje pozytywne nastawienie ludzi do naszej firmy, marki- twierdzi Paprocka. Bo jak mawia prezes Rojek: cierpiętnicy nie są zdobywcami świata.

Badania przeprowadzone m.in. w Stanach Zjednoczonych dowodzą, że pracownicy amerykańskich firm, które wprowadziły humor do pracy, rzadziej chorują, mają większą satysfakcję z pracy i po prostu lepiej pracują.

 
- Według najnowszych badań aż 97 procent amerykańskich menadżerów przyznaje, że humor jest cenny w biznesie. A 60 procent twierdzi, że luz i poczucie humoru ma przełożenie na osiągane w pracy sukcesy – twierdzi Aleksander Łamek.

 
Zdrowe poczucie humoru to atrybut intelektu. Dlaczego więc nie wprowadzić go do zarządzania we własnej firmie? Szczypta ekscentryzmu czy odrobina luzu i humoru w firmie może mieć równie kojące właściwości jak płynność finansowa. To idealne pożywki dla efektywności działania. Ale warto pamiętać, że płynność szybko zamieni się w bankructwo, gdy w luz i humor przeinwestujemy a wówczas nie będzie nam do śmiechu. 


 
 
Top